Jest to kolejna odsłona z cyklu, jakby wyglądało życie po III wojnie światowej. Tym wesołym akcentem zaczynamy. Do tej pory opisałem klasyczną grę „Fallout” oraz światowy bestseller „Metro 2033″. Teraz nadeszła pora na film i to nie byle jaki, jedną z najwybitniejszych satyr politycznych w kinematografii. Od razu muszę zaznaczyć, że trochę odbiega to od klimatów post apokaliptycznych. Dr Strangelove to historia, która jest dopiero wstępem do wojny, będącej zagładą dla ludzkości. Reżyserem obrazu jest sam Stanley Kubrick. Czarna komedia nie postarzała się po tylu latach i w dalszym ciągu jest uwzględniana na różnych rankingach najlepszych filmów.
Generał Turgidson (zdjęcie powyżej) oszalał i postanowił wystrzelić cały arsenał jądrowy na Związek Radziecki. Mógł to zrobić dzięki tzw planowi R, dającemu mu kontrole nad arsenałem w przypadku porwania urzędników państwowych. Zamyka swoją bazę wojskową, wyłącza łączność i każe strzelać do wszystkich, którzy się zbliżą. Nawet do tych w mundurach rodzimego wojska, bo jest podejrzenie, że będą to szpiedzy. Przekonywać go do zmiany będzie jego podwładny, w role wcielił się Peter Sellers. W sztabie generalnym, gdy tylko dowiadują się o zdarzeniu muszą działać szybko, bo bombowce już są w drodze. Prezydenta USA, który chce jak najłagodniej załatwić sprawę, gra Peter Sellers. Ponadto aktorem roli tytułowej jest Peter Sellers, wcielenie się w trzy skrajnie inne postacie pokazuję ogromne zdolności artysty.
Pełny tytuł filmu to „Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę”, odrobinę długi, kolejny dziwaczny element produkcji. Oryginalności na każdym kroku nie brakuje. Zastosowanie klasycznej, czarno białej techniki robienia zdjęć było świetnym pomysłem. Wtedy już kolor w kinie był powszechny, ale myślę, że mogłoby to tutaj zaszkodzić. Rewelacyjny jest klimat, satyra, wszechobecny absurd. Jest tu tego pełno, ale przy wszystkich „dziwactwach” fabuła jest bardzo przekonująca. Historia została dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Samo wystrzelenie rakiet w kierunku ZSSR nie doprowadziłoby do śmierci ludzkości, jednak jest jeden szkopuł. Rosja opracowała „Maszynę zagłady”, złoże głowic nuklearnych, które zostaną odpalone i zgładzą życie na ziemi, w przypadku ataku na ich kraj. Problem polega na tym, że system byłby skuteczny, gdyby ogłosili publicznie o swojej ostatecznej formie obrony. A wiadomość miała zostać ogłoszona dopiero na zbliżającym się spotkaniu partii. O fabule powiedziałem wystarczająco, teraz już nie pisnę, ani słówka.
„Panowie tu się nie walczy, to jest sala wojenna!”. To nie żart, a sama prawda. Dysputa na temat załatwienia problemu trwa w tzw „war room”, czyli pomieszczeniu, w którym podejmuje się decyzje strategiczne. Podczas bójki dwóch ludzi, właśnie to zdanie zostaje wypowiedziane. Jest to najbardziej rozpoznawany cytat z filmu. Jak widać, absurdu jest dość sporo. Motywem przewodnim jest wyśmianie polityki, czy samej armii. Skojarzenia z takimi klasykami jak „M.A.S.H”, czy „Paragraf 22” są jak najbardziej na miejscu. Myślę, że ważną rzeczą w „Dr Strangelove” jest ukazanie sytuacji, w której tak wiele zależy od jednego człowieka. Przecież wiele osób ma ogromne uprawnienia: dowódcy wojsk, politycy, prezydenci. Błąd jednostki faktycznie może skutkować ogromnymi konsekwencjami. Film pokazał skrajność – zagłada całej ludzkości.
To mój ulubiony obraz Stanley Kubicka. W dużej mierze, dlatego że po prostu trafia w mój gust. Jest geneza post apokalipsy, absurd, humor oraz wspaniała atmosfera. O tym ostatnim bym coś napisał, chociaż nie łatwo opisuje się klimat. Oglądamy i dziwimy się, że mogłoby to się naprawdę wydarzyć. Tempo jest zrównoważone, a film nie jest zbyt długi. Genialne role Petera Sellersa z pewnością są warte uwagi, ale również Sterling Hayden zrobił kawał dobrej roboty, to też dość popularna osoba. Piosenka Very Lynn – We’ll meet again to już wisienka na torcie.
Do kolejnych artykułów na temat rzeczy związanych z post apokalipsą będę jeszcze wracał. Mam w planach parę interesujących tytułów podejmujących ten temat. „Dr Strangelove” dostaję mocną dziewiątkę z możliwością migracji na dziesięć. Jest to najwyższa ocena, jaką do tej pory przyznałem recenzowanemu filmowi na Kulnaro.