Sierpniowe niebo. 63 dni chwały – recenzja (premiera)

Najnowsza produkcja podtrzymująca pamięć o powstaniu nie jest filmem przeznaczonym dla szerokiego grona odbiorców, no niestety. Wyraźnie widać, że w przekazie wykorzystano dość dużo elementów kultury hip-hopowej. Nie każdy jest fanem muzyki rap, a tak naprawdę sporo ludzi w pewien sposób obytych nie popiera tego gatunku. Nie mówiąc już o ortodoksyjnych fanach np. heavy metalu, którzy mogliby tego filmu nie przeżyć. Mnie ten zabieg osobiście nie przeszkadzał, ale wydaje mi się, że twórcy po prostu zyskaliby, gdyby było mniej tej subkultury. Czy to dobry film? Sam pomysł na zrobienie czegoś, co trafi do młodych i sprawi, że będą pamiętać o naszej historii jest zawsze na plus. Myślę, że nie jest tragicznie, ale o sukcesie nie będzie mowy. „Sierpniowe niebo” oglądało mi się nawet dobrze, nie wypatrzyłem tam błędów logicznych, ale fabuła jest mało wymagająca i przy tym jest bardzo krótka.

Film opowiada o odnalezieniu czegoś w rodzaju pamiętnika, napisanego przez profesora. Zapisał w nim notatki podczas ukrywania się w jednej z warszawskich piwnic. Młodzi żołnierze przygotowują się przeciwko starciu z wrogiem. Basia jest zakochana w jednym z chłopaków i angażuje się w powstanie. Tak mniej więcej opisał to dystrybutor i mnie to wprowadziło w błąd. Ten opis jest oczywiście prawdziwy, ale film jest inny, niż można się spodziewać po przeczytaniu tego. Historia miłosna sprowadza się właściwie do jednego pocałunku, a inne wątki powodują, że ten o żołnierzach nie jest taki ważny. „Sierpniowe niebo” opowiada o Powstaniu Warszawskim z różnych perspektyw. Połowa akcji dzieje się zresztą w czasach współczesnych, więc to pewne nadużycie zrobić opis sugerujący, że jest to romantyczna historia o żołnierzach. Ale zejdźmy na ziemie, opisy przedstawiające film w innym świetle albo w skrajnych przypadkach zdradzające ponad połowę filmu to standard u dystrybutorów.

Wstęp był mało obiecujący. Napisy mi się nie podobały, ale żeby nie wyjść na osobę niepoważną już piszę, co wzbudziło moje wątpliwości. Chaos. Akcja zmieniała się z miejsca na miejsca. W pięć minut oglądnąłem: stare zdjęcia z czasów wojny, pokazany dom jakiejś rodziny, rapera idącego ulicą, kopiących robotników, człowieka w ciemnym pokoju oraz jakąś młodą dziewczynę. Niektóre filmy zaczynają większa ilość wątków, ale akurat ten trwa godzinę i piętnaście minut. To złe wrażenie początkowe minęło. Dość szybko się można zorientować, że prezentowane nam proste historie mają na celu jedną istotną rzecz. Skłaniają nas do tego, żebyśmy pamiętali o naszych dziadkach, którzy walczyli o Polskę. Nie mieliśmy szans, ale honoru i godności nam nie brakowało. Właściwie o tym jest ten film. Ciekawy element to pewne nawiązania do literatury, znaleziony pamiętnik jest w końcu własnością profesora. Wątki są bardzo słabo rozbudowane, wyczuwam w „Sierpniowym niebie” niewykorzystany potencjał. Jestem, co prawda dość wymagającym widzem, ale nie będę osamotniony przy stwierdzeniu, że parę prostych historyjek o powstaniu jest satysfakcjonujące.

Wróćmy do rapu, bo wokół tego robi się najwięcej się szumu. Hemp Gru to zespół dobrze zakorzeniony w kulturze hip-hopowej. Założył go Bilon oraz Wilku – były członek zespołu Molesta. Panowie zrobili muzykę do filmu oraz zagrali w nim siebie. Ich rola ogranicza się, że są parę razy pokazani w trakcie interesowania się historią Powstania Warszawskiego. Jest to szlachetne i godne naśladowania, ale do mnie nie przemawia, a nawet trochę irytuję. Wystarczy sama piosenka, żeby poczuć wsparcie młodego pokolenia, a motyw w stylu, że dwóch ludzi interesują się jakimś zagadnieniem i na tym polega wątek – trudno to w zasadzie nazwać tym słowem, nie jest najlepszym pomysłem. Nie pozostawię jednak raperów w złym świetle. Tak naprawdę hip-hop jak do tej pory, nie wypada w kinie tak źle. Na przykładzie „Blokersów” czy „Jesteś Bogiem” można nawet stwierdzić, że do tej pory ta subkultura zawyżała poziom naszej kinematografii.

Myślę, że film nie dostanie pozytywnych recenzji. Mamy do czynienia z prostym filmem o Powstaniu Warszawskim. To, że coś jest proste nie oznacza jeszcze, że jest złe. Sami ocenicie, czy warto obejrzeć. Ja wystawiam ocenę minus sześć. Jest to maksymalna ocena jaką mogę dać i chciałbym, żeby dzięki tej produkcji młodzi ludzie zrozumieli, że też mają głos. Moja ostatnia refleksja jest natomiast taka: Zastanawiam się tylko, kto tu większy rozgłos zdobędzie, historyczny fakt czy hip-hopowy zespół?

Źródło:
archiwum internetu – ze względu na ciekawą wartość merytoryczną został odtworzony z poprzedniej wersji strony. 07-10-2013.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *